Epidemia koronawirusa obnażyła olbrzymią skalę bezprawia na polskim rynku pracy i brak przygotowania władzy na sytuacje kryzysowe. Niestety rząd nie uczy się na błędach i nie walczy z patologicznymi zjawiskami.
Śmieciowy rynek pracy
Polska jest krajem o gigantycznej skali niestandardowego zatrudnienia. Chociaż już pięć lat temu PiS obiecywał likwidację umów śmieciowych, to ich skala wręcz wzrosła. W 2018 r. było 1,3 mln osób, z którymi została zawarta umowa zlecenie lub umowa o dzieło, a które nie były nigdzie zatrudnione na podstawie stosunku pracy, co oznacza wzrost o 8,3% w porównaniu z 2017 r. Również o 8,3% wzrosła skala samozatrudnionych. Pod koniec 2018 r. było ich 1,3 mln. To łącznie aż 2,6 mln ludzi, a jest jeszcze kilkaset tysięcy nisko opłacanych stażystów i wciąż rozbudowywana szara strefa. Niestandardowe umowy przenikły do większości branż, w tym do służby zdrowia czy górnictwa, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu mało kto o nich słyszał. Nawet w obrębie jednej firmy, Polskich Linii Lotniczych LOT, pracownicy wykonujący te same obowiązki i pracujący w tym samym trybie mają różne rodzaje umów. To jawna kpina z prawa pracy, a zarazem uderzający dowód braku regulacji na poziomie branżowym. Dlatego też Polska jest krajem o najniższej skali układów zbiorowych w Unii Europejskiej.
Polska jest też krajem, w którym na masową skalę wynagrodzenia nie są płacone na czas, a wiele firm nie płaci za nadgodziny. Ponadto uzwiązkowienie wynosi nieco ponad 10%, a w mikroprzedsiębiorstwach oscyluje wokół zera.
Mamy też bardzo niesprawiedliwy system podatkowy. Osoby o niskich zarobkach płacą relatywnie wysokie podatki, a milionerzy mają niskie obciążenia fiskalne.
Polski rynek pracy nie dość, że jest bardzo elastyczny i wiele firm łamie przepisy prawa pracy, to mamy też bardzo niskie wskaźniki aktywności zawodowej. Choć stopa bezrobocia do wybuchu epidemii koronawirusa utrzymywała się na niskim poziomie, wskaźniki aktywności zawodowej i zatrudnienia od lat są o kilka punktów procentowych niższe niż wynosi średnia unijna, co dotyczy szczególnie kobiet. Ponadto mamy bardzo niskie i selektywne zasiłki dla bezrobotnych, które nie pozwalają na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Patologii jest więc mnóstwo i rząd Prawa i Sprawiedliwości ich nie ograniczył. Paradoksalnie szansą na systemowe zwalczenie przynajmniej części negatywnych zjawisk jest kryzys wywołany epidemią. Gwałtowne załamania gospodarki to nie tylko tragedia dla setek tysięcy ludzi, ale też szansa na nową organizację ładu społeczno-ekonomicznego. Niestety widzimy, że ani rząd, ani opozycja nie zamierzają wykorzystać recesji do systemowej naprawy polskiego rynku pracy.
Pomoc dla firm, a nie ludzi
Tarcza antykryzysowa rządu opiera się głównie na kredytach i zwolnieniach dla przedsiębiorców. Rząd rezygnuje z poboru składek od części firm, w tym wszystkich mikroprzedsiębiorstw, dopłaca do pensji pracownikom w firmach, w których jest zastój, oferuje niewielkie kredyty. Generalnie wsparcie adresowane jest głównie do mikroprzedsiębiorców, a w dalszej kolejności do małych i średnich firm. W mniejszej skali dotyczy firm dużych. Natomiast w nikłym stopniu tarcza wspiera pracowników etatowych i w ogóle nie wspiera pracowników zatrudnianych w ramach co miesiąc odnawianych umów cywilnoprawnych. Nie ma też żadnych dodatkowych świadczeń dla osób bezrobotnych i tych, które tracą pracę w wyniku kryzysu.
Ponadto wszystkie propozycje rządu, podobnie jak i poprawki opozycji, zakładają kolaps gospodarki i olbrzymią pomoc dla niedziałających przedsiębiorstw. Państwo ma dokładać dziesiątki miliardów złotych do firm, które zawieszają swoje działanie. Na dodatek rząd rezygnuje z pobierania dużej części składek i podatków. Innymi słowy władza uruchamia potężne wydatki, które w żadnej mierze nie przyczyniają się do rozkręcenia koniunktury, a do tego pozbywa się środków do aktywnego przeciwdziałania kryzysowi. To nie jest program walki z kryzysem, tylko bardzo droga kroplówka, która doprowadzi do katastrofy gospodarki i bankructwa państwa, jeżeli epidemia potrwa ponad trzy miesiące. Jednocześnie to program, który praktycznie nie uwzględnia wsparcia dla osób, które utraciły dochody i który nie traktuje wzrostu bezrobocia i ubóstwa jako problemu, z którym rząd powinien się zmierzyć.
Aktywizacja, a nie dopłacanie do niedziałających firm
Ani rząd, ani opozycja nie myślą o tym, aby wykorzystać kryzys do strukturalnych zmian na rynku pracy. Pomoc dla mikroprzedsiębiorstw jest bezwarunkowa, nie nakłada ona na nich obowiązku zamiany śmieciówek na etaty ani nawet zachowania poziomu płac. Rząd i opozycja jednym chórem zgadzają się, że ma nastąpić nacjonalizacja strat poszczególnych firm bez oczekiwania od nich zmian w strukturze zatrudnienia.
Tymczasem aby skutecznie walczyć z kryzysem, a zarazem pozwolić po przejściu epidemii szybko odbudować gospodarkę i miejsca pracy, Polsce potrzeba aktywnego przeciwdziałania bezrobociu przez uruchomiony na masową skalę system zamówień publicznych. Państwo nie powinno ładować miliardów w niedziałające firmy, lecz za wszelką cenę podtrzymywać ekonomiczną aktywność społeczeństwa, podporządkowując rynek pracy wyższej jakości życia społecznego w czasie epidemii. Innymi słowy rozkręcanie koniunktury powinno oznaczać realizację ważnych potrzeb społecznych.
Takie działania powinny wymagać szybkiej i daleko posuniętej koordynacji między działaniami władzy krajowej i samorządowej. W ramach tego programu restauracje i kawiarnie mogłyby przygotowywać posiłki dla szpitali, domów opieki społecznej czy urzędów. Hotele i uzdrowiska, które decyzją rządu zostały zamknięte, powinny zostać wykorzystane jako miejsca kwarantanny i mieszkania dla bezdomnych, a w razie potrzeby też jako placówki zdrowotne. Mogłoby też powstać wiele punktów dystrybucji podstawowych środków higienicznych. Firmy transportowe mogłyby pomagać w rozwożeniu niezbędnych dóbr. W ten sposób powstałoby wiele tysięcy miejsc pracy, opłacanych ze środków publicznych. To kosztowne rozwiązanie, ale z perspektywy ciągłości funkcjonowania gospodarki lepiej sztucznie utrzymywać aktywność zawodową społeczeństwa niż wydawać miliardy na przedsiębiorstwa, które nie wytwarzają żadnych dóbr ani nie świadczą żadnych usług, tracić wpływy podatkowe i obniżać popyt wewnętrzny. Innymi słowy w czasie kryzysu państwo powinno być głównym kreatorem miejsc pracy, a zarazem zleceniodawcą dla prywatnych przedsiębiorstw. Nie chodzi o podtrzymywanie recesji, a o masową mobilizację państwa na rzecz walki ze śmiercionośnym wirusem i zarazem ratowanie gospodarki. Niestety nic takiego nie proponuje ani rząd, ani opozycja, ani państwo, ani samorządy.
Stabilizacja rynku pracy
Kryzys daje szansę, aby ustabilizować rynek pracy i znacząco obniżyć skalę niestandardowego zatrudnienia. Dlatego Związkowa Alternatywa zaproponowała, aby część pomocy w ramach tarczy antykryzysowej uzależnić od zamiany umów śmieciowych na etaty. W czasie kryzysu rząd mógłby ogłosić abolicję dla pracodawców, którzy dotychczas omijali obowiązek zatrudnienia na etat i nie karać ich mandatami, a teraz dać im szansę na eliminację niestandardowego zatrudnienia i wręcz udzielić dodatkowej pomocy finansowej.
Warto też zwrócić uwagę, że w ramach deklarowanej pomocy rząd nie potrafi precyzyjnie określić adresatów. Pomoc obejmie wiele firm, które wcale nie poniosły strat w związku z epidemią, a zarazem ominie setki tysięcy osób, które utraciły dochód. Dlatego widzimy, że w polskiej gospodarce potrzeba więcej przejrzystości, w tym branżowych układów zbiorowych, które wyznaczałaby warunki pracy w poszczególnych zawodach. Dzięki ich funkcjonowaniu pomoc mogłaby być precyzyjnie adresowana do pracowników tych branż, które poniosły największe straty. Łatwiej adresować pomoc i podejmować negocjacje, gdy rynek pracy jest bardziej uporządkowany.
Poprawa jakości usług publicznych
Kryzys obnażył niską jakość usług publicznych. Mnóstwo pracowników placówek medycznych i domów pomocy społecznych zakaziło się koronawirusem ze względu na braki sprzętu medycznego, braki procedur BHP oraz rozpowszechnione umowy niestandardowe, które skutkują tym, że tysiące pracowników medycznych pracują w wielu szpitalach. W konsekwencji jedna pielęgniarka zakażona koronawirusem może zakazić pacjentów i personel medyczny nawet w pięciu szpitalach. Okazało się też, że polskie państwo bardzo szybko zaczęło dezerterować ze swoich podstawowych obowiązków. Najbardziej narażeni na śmiertelne skutki koronawirusa seniorzy już w marcu utracili opiekę instytucjonalną, ponieważ rząd zdecydował się zamknąć domy seniora. Zamiast zagwarantować osobom chorym i niedołężnym najwyższe standardy opieki, władza pozbawiła ich wsparcia.
Wraz z rozwojem epidemii coraz gorzej działały też urzędy państwowe i samorządowe. Ludzie nie mogli załatwić nawet najważniejszych spraw administracyjnych, a pomoc obywatelom często była uzależniona od widzimisię poszczególnych urzędników. Praktycznie przestały działać też sądy, urzędy pracy czy Państwowa Inspekcja Pracy. W czasie, gdy ludzie najbardziej potrzebowali wsparcia, władza postanowiła abdykować. Okazało się też, że częścią planu rządu w czasie kryzysu stały się zwolnienia i obniżki pensji dla pracowników sektora publicznego. Nie dość więc, że urzędy zaczęły gorzej działać, to dodatkowo rząd postanowił ograniczyć w nich zatrudnienie.
Państwo nie wyciągnęło zatem żadnych lekcji z epidemii. Z całą pewnością społeczeństwo lepiej znosiłoby trudny okres, gdyby urzędy wspierały je w radzeniu sobie z codziennymi problemami. Tym bardziej, że kryzys obnażył braki w funkcjonowaniu prywatnych instytucji – przykładowo komercyjna służba zdrowia błyskawicznie wycofała się z pomocy pacjentom. Okazało się, że przy strukturalnych problemach, tylko państwo jest w stanie skutecznie reagować. Niestety polski rząd nie wykorzystuje epidemii do poprawy jakości administracji. A przecież z całą pewnością kryzysy i klęski żywiołowe będą się powtarzać. Już teraz mamy kryzys klimatyczny i związaną z nim suszę. Tutaj również rząd nie podejmuje praktycznie żadnych działań naprawczych, a wręcz w czasie trwania epidemii pojawił się pomysł, wspierany przed duże centrale związków zawodowych, by Polska odeszła od ograniczeń emisji CO2. To najlepsza droga, aby z jednej klęski żywiołowej szybko przejść do następnej.
Minimalny Dochód Gwarantowany
Kryzys to też świetna okazja, by uszczelnić systemy przeciwdziałania biedzie i wykluczeniu społecznemu. Mamy bardzo nieszczelny i selektywny system wsparcia dla osób o niskich dochodach. Zgodnie z ostatnimi danymi w 2018 r. pomimo dobrej koniunktury na rynku pracy i wzrostu realnych płac, odsetek osób żyjących poniżej minimum egzystencji wzrósł z 4,3% do 5,4% – o ponad 25%! Innymi słowy nawet w okresie prosperity doszło do zwiększenia wykluczenia społecznego, które nastąpiło we wszystkich grupach społecznych. Bardzo trudna jest też w Polsce sytuacja osób bez pracy. Choć bezrobocie w ostatnich miesiącach nieznacznie przekracza 5%, bez prawa do zasiłku jest około 85% bezrobotnych! To najwyższy odsetek w Unii Europejskiej; ponadto zasiłek jest bardzo niski i nie pozwala na zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb. Jeśli tak źle wyglądała sytuacja osób najuboższych przed epidemią, to z całą pewnością dojdzie do olbrzymiego skoku ubóstwa w jej trakcie.
Dlatego rząd powinien radykalnie zmienić swoją politykę i przyjąć kompleksowe rozwiązania, które chroniłyby przed ubóstwem tak w czasie kryzysu, jak i po jego zakończeniu. Takim instrumentem walki z biedą mogłoby być wprowadzenie Minimalnego Dochodu Gwarantowanego, czyli świadczenia, które uzupełniałoby dochody najuboższych do określonego poziomu. W Polsce często wskazywaną granicą ubóstwa jest minimum socjalne, które wyznacza taki zakres i poziom zaspokajanych potrzeb, aby osobie na każdym etapie jej rozwoju umożliwić reprodukcję sił życiowych, posiadanie i wychowanie potomstwa oraz utrzymanie więzi społecznych. Innymi słowy, wskaźnik minimum socjalnego to granica wykluczenia z życia społecznego i kulturalnego. W czwartym kwartale ubiegłego roku granica minimum socjalnego w jednoosobowych gospodarstwach pracowniczych wynosiła 1218 zł, w dwuosobowych gospodarstwach pracowniczych – 2010 zł, w trzyosobowych z jednym dzieckiem – 3022-3218 zł, w czteroosobowych z dwójką dzieci – 3890 zł, w jednoosobowych gospodarstwach emeryckich – 1195 zł, w dwuosobowych gospodarstwa emeryckich – 1990 zł. Innymi słowy, aby zabezpieczyć społeczeństwo przed popadnięciem w ubóstwo, Minimalny Dochód Gwarantowany powinien wynosić około 1500 zł. Według ostatnich danych z 2018 r. poniżej granicy minimum socjalnego żyło aż 41,1% gospodarstw domowych. Wprowadzenie MDG oznaczałoby zatem nie tylko uratowanie setek tysięcy Polaków i Polek przed biedą, ale też wyprowadziłoby z ubóstwa miliony obywateli. W ten sposób osoby całkowicie pozbawione dochodu, otrzymywałyby od państwa 1500 zł, a osoby zarabiające 900 zł, dostawałyby 600 zł. Niektórzy wskazują, że to ryzykowne rozwiązanie, bo przestałoby się opłacać zatrudnianie w ramach umów cywilnoprawnych za kilkaset złotych. Ale czy to faktycznie wada? Może najwyższy czas na eliminację śmieciówek i rozpowszechnienie umów etatowych, w ramach których już teraz płaca minimalna wynosi 1921 zł netto.
Epidemia to bardzo trudne wyzwanie dla większości społeczeństwa. Ale to też szansa, aby dokonać zmiany systemowej i wprowadzić rozwiązania, które skutecznie nas przed nią ochronią i pozwolą godnie żyć po jej zakończeniu.
Tekst pochodzi z bieżącego numeru “Magazynu Dialogu Społecznego Fakty”.
Najnowsze komentarze